
„Uległość” to powieść wieszcza, brzmiąca jak memento, ale także stawiająca szereg pytań i pobudzająca do przemyśleń. Poniższa notka nie jest więc stricte recenzją, ale także efektem moich dywagacji na jej bazie. Jedno z pytań, jakie stawia M.H. to czy rzeczywiście Islam ma do zaproponowania współczesnemu człowiekowi więcej niż demokracja, niż ma komunizm? M.H. w swojej powieści przeciwstawia rozkład ideowy społeczeństwa zachodniego w dobie laicyzacji, ateistycznego materializmu, pławiącego się w luksusie niedostępnym dla większej części ludzkości. Zachodnia cywilizacja skazana jest tu na zagładę, gdyż odchodzi od wszelkich idei, religii, tradycyjnego modelu rodziny, co wywołuje zagubienie nawet u skrajnych racjonalistów. „Jako typowi przedstawiciele wyżu demograficznego pozostali niezłomnymi egoistami” – opisuje rodziców głównego bohatera. Kościół katolicki pogrążony w mizogini, korupcji, rozwiązłości, aferach pedofilskich, odrzucający rozwodników, ludzi w odmiennej seksualności nie jest atrakcyjny już nawet dla tej garstki katolików, jakich jeszcze skupia. Wiara w Boga jawi się jako jedna z największych skaz ludzkości, ale też paradoksalnie najtrwalsze spoiwo. Czy więc Islam może być odpowiedzią na zagubienie ludzi w społeczeństwach zachodu? Być może więc Eurabia, byt ponadpaństwowy, potężniejszy niż UE pod znakiem półksiężyca będzie odpowiedzią na dominację Chin. Wszakże obserwujemy na co dzień, jak UE staje się ideową wydmuszką, organizmem nastawionym na konsumpcję, autodestrukcyjnym organizmem gotowym już na zainfekowanie, na przejęcie nad nią władzy. Islam jest na to gotowy, jak wirus Covid…
„Serotonina”, to opowieść której nie polecę „do poduszki”. Autor nie słodzi tu w żadnym momencie, a powieść zostawia w ustach smak gorzki, słony, a nawet nieco kwaśny. To ballada o autodestrukcji, od której nie ma ucieczki innej niż ułuda. Urzekają mnie jednak przemyślenia autora na temat więzi międzyludzkich, ich wagi, roli w naszym życiu, o istocie uczuć i o ich przemijaniu. M.H. jest szczery i bezwzględnie precyzyjny ukazując jak świat bohaterów zmierza do upadku, stawia ich w sytuacjach bez wyjścia, a gdy nawet zdobywają się oni na działanie, skutki tego są dramatyczne. Główna postać nie jest jednak jednostką aktywną, wybiera raczej onanizm niż związek. Jest jak liść niesiony przez rzekę błota. Nie ma wpływu na swój los. Jest więźniem świata, którego „celem jest maksymalne ograniczenie możliwości życia człowieka”. Miłość w ocenie bohatera jedynie u kobiet jest siłą twórczą, gdy u mężczyzny jedynie aktem płciowym. Mowa zaś jest przyczyną podziałów i nienawiści.
„Platforma”; jest opowieścią o spełnionym marzeniu o szczęściu człowieka samotnego i na wskroś przeciętnego, który przypadkowo spotyka osobę, która go pokochała, a na dodatek uczyniła jego życie wspaniałą przygodą. Ten niezasłużony dar ma jednak swoją cenę. Szczególnie, że bohater przesiąknięty zepsuciem zachodu sprowadza miłość do aktów płciowych, realizując konsumpcyjną wizję seksualnego spełnienia, jako substytutu bliskości, z czego za jego sprawą korzystają inni, jemu podobni, którzy nie mieli tyle szczęścia. Brak w bohaterze dojrzałości, jak w każdym z nas, wychowanym w inkubatorze cywilizacyjnym zachodu. „Nie wierzę w teorię, według której stajemy się naprawdę dorośli dopiero wtedy, gdy umierają nasi rodzice; nigdy nie stajemy się naprawdę dorośli” – pisze już na wstępie. Tej dorosłości i samoświadomości wcale nam też nie trzeba; „świadomości samego siebie nabieramy poprzez relacje z innym człowiekiem, i to właśnie sprawia, że ta relacja innym człowiekiem staje się nie do zniesienia”, stwierdza z dziką szczerością. W opisach scen erotycznych M.H. daje popis kunsztu pisarskiego, jakiego próżno szukać w „50 twarzy Greya”, jest niebanalny i zmysłowy, jednak u niego mają one nieporównywalnie głębokie znaczenie i w istocie tchną smutkiem. „Ja sam nie miałem nic przeciwko temu, by seksualność stała się jedną z dziedzin gospodarki rynkowej”, wyznaje bohater. Powieść nie może wreszcie skończyć się inaczej jak upadkiem. A ramieniem losu jest fundamentalizm religijny. Religii równa jest bowiem tylko hipokryzja zachodniej demokracji.