- czyli muzyka, bez której życie byłoby nieznośne…
- „Who wants to live forever” Queen – z albumu „A kind of magic” z roku 1986.

To genialny kawałek, który umieszczam na miejscu pierwszym tego zestawienia z kilku powodów. Po pierwsze przypomina mi czasy, gdy byłem nastolatkiem i odkrywałem dla siebie muzykę rockową, a był to jeden z tych utworów, który spowodował, że zainteresowałem się w ogóle muzyką Queen (przeplatając to z fascynacją utworami Prince i kawałkami, które prezentuję poniżej). Freddie, Brian, Roger i John eksperymentowali bez kompromisów z gatunkami i stylistyką, dlatego dzięki nim odkryłem zarówno ostre brzmienie, jak i operę. Ich muzyka była dla nas, 15-letnich fanów, jak podróż w nieznane i rollercoaster bez trzymanki! Po wtóre, jest to muzyka użyta w filmie „Highlander” (1986 r.) z Christopherem Lambertem i Seanem Connerym, który był jedną z tych produkcji, które zawładnęły moją dziecięcą wyobraźnią. Oglądałem tem film dziesiątki razy. Serio! Po trzecie, zarówno muzyka Queen, ten ich kawałek, jak i film, o którym wspomniałem, są częścią wspomnienia przyjaźni z dwoma facetami – Gienkiem i Piotrem, która to przyjaźń była czymś najfajniejszym, czego doświadczyłem w młodości, a trwała od pierwszych klas podstawówki. Z Piotrkiem przyjaźnimy się do dziś, a Gienek odszedł ku nieśmiertelności 10. marca 2010 r. w wieku 39 lat. Na jego pogrzebie odtworzony został ten właśnie utwór. Był wielkim fanem muzyki Queen. I właśnie jest to czwarty powód, dlaczego ta piosenka musi być numerem 1! Dla ciebie Gienek. A którz nie chciałby być nieśmiertelny, choć to brzmię, które dźwigać niełatwo, bo gdy najbliżsi odchodzą, zostajesz sam…
- „Purple rain” Prince – utwór z albumu pod tym samym tytułem, wydanego w roku 1984.

Oj, chciałbym w to zestawienie wrzucić kilka utworów z tej genialnej płyty, na której tytułowy kawałek jest w lince. Moja fascynacja muzyką Prince’a (a właściwie gość nazywa się Roger Nelson) zaczęła się w roku 1986, gdy byłem już w szkole średniej i trafiłem do Teatru Tańca, pragnąc jak bohaterowie z filmu „Fame” zostać gwiazdą. Spotkałem w tamtym miejscu fantastycznych ludzi, którzy mieli dla mnie wiele serca i cierpliwie uczyli tajników jazz-dance, baletu, show-dance, breakdance, stepu, etc. Szczególne, wielkie i ciepłe podziękowania przesyłam dla Małgosi, naszej choreograf i nauczycielce. Wracając do utworu, został on wykorzystany w filmie „Purpurowy Deszcz”, w którym główną rolę gra właśnie Prince. A gra tam siebie. Za tę muzykę otrzymał Oscara! Jego muzyka towarzyszyła nam, młodym tancerzom przez lata, była natchnieniem, a na magicznych imprezach stawała się tlem do szalonych improwizacji. Tak więc czuję w niej powiew tamtych dni, a właściwie nocy. To było fantastyczne i tych wspomnień nie zamieniłbym na nic.
- Muzyka z filmu „Star Wars – Nowa Nadzieja” skomponowana przez Johna Williamsa w roku 1977

Kulkowa muzyka, po usłyszeniu której zawsze mam ciary. Nieodłączny element mojego dzieciństwa. Wzbudza tyle emocji i wspomnień, że nie może jej zabraknąć w moim zestawieniu. Kiedy w 1977 roku George Lucas wyreżyserował Gwiezdne Wojny nie podejrzewał jak film ten zadziała na wyobraźnię ludzi na całym świecie. Wtedy obraz ten nie miał jeszcze podtytułu „Nowa nadzieja”, a nadano mu go dopiero w 1981 r. John Williams za muzykę otrzymał „Oscara” oraz nagrodę „Złoty Glob” w roku 1978. Do Polski GW trafiły w marcu 1979 r. a były to czasy komuny z Edwardem Gierkiem na czele PZPR. Gierek był dużo bardziej otwarty na wpływy „zachodu” niż jego poprzednicy i być może dlatego w ogóle film ten wprowadzono do kin. W kinematografii polskiej królowały ciężkie moralitety Wajdy, Holland i Bajona. Miałem wtedy 7 lat i mieszkałem z rodzicami w kamienicy, przy ulicy 1-go Maja w Bydgoszczy (dzisiejsza ulica Gdańska), dokładnie naprzeciw kina Pomorzanin, które było jednym z największych w Bydgoszczy. Przez okna pokoju rodziców oglądałem kolejki do kasy biletowej, które w tamtych czasach nikogo nie dziwiły, bo stało się godzinami po wszystko. Aby była gwarancja wejścia trzeba było wstać wczesnym rankiem, a w zasadzie w nocy i ustawić się za plecami tych, którzy wstali jeszcze wcześniej. Film obejrzałem wtedy kilka razy, pomimo że nie kwalifikowałem się wiekowo, a nie byłem bynajmniej rekordzistą ilości wejść. Potem z wypiekami dyskutowaliśmy w szkole o każdym z bohaterów, zbieraliśmy wycinki z gazet, które wklejaliśmy do zeszytów w kratkę, a z plasteliny lepiliśmy popiersia postaci na plastyce. Tak, tak, niczego takiego jak gotowe figurki, kolorowe postery, gry etc. nie było. Pracowała za to wyobraźnia. To były czasy!
- „Nothing Else Matter” Metallica – kawałek z „Black Album” 1991

So close no matter how far
Couldn’t be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters…
Nic więcej się nie liczy, niż to kim jesteśmy, żyjmy więc zgodnie z własnym sercem, bo to życie jest nasze… To niemal hymn dla ludzi, którzy biorą życie w swoje ręce i dawka pozytywnej energii, gdy dzień jest gorszy, a wiara w siebie wsiąka w suchą glebę rzeczywistości. Za każdym razem, gdy słucham tego kawałka mam ciary. Pierwszy raz wysłuchałem tej ballady w radiowej Trójce, gdzie pojawiła się w kwietniu 1992 r, a już w maju była na miejscu 1 – LP3 i pozostała tam przez 6 notowań. W tym czasie zmagałem się z matematyką, fizyką i mechaniką na pierwszym roku studiów – oj, nie było łatwo! Przeżywałem wtedy także (wciąż) rozstanie z moją ówczesną miłością, którą serdecznie pozdrawiam, gdziekolwiek jest i cokolwiek robi.
- „Kashmir” Led Zeppelin – z albumu „Psyhical Graffiti” 1975

Oh, pilot of the storm that leaves no trace,
like thoughts inside a dream
Heed the path that led me to that place,
yellow desert stream
My Shangri-La beneath the summer moon,
I will return again
Like the dust that lufts high in June,
when moving through Kashmir.
Nieco psychodeliczna i wprawiająca w trans melodia, z poetyckimi słowami Roberta Planta, który napisał je podróżując po Saharze w Maroku. Nie wiem, co wtedy brał, ale dało świetny efekt, który uwydatnia się z każdym łyczkiem wina sączonego przy słuchaniu tego kawałka. Z czasem unoszę się do lotu w przestworzach, zmierzając ku miejscu na uboczu świata, we śnie, gdzie wiatr smaga moją twarz pyłem niesionym nad Kaszmirem, a czerwcowe słońce pali czoło. Doskonała piosenka, gdy w gorący dzień leżymy na plaży, słońce dotyka nas gorącymi palcami, a a wiatr niesie piasek z wydm. Mi kojarzy się wakacjami w Tunezji, gdzie i słońce i pustynię można jeść łyżkami.
- „Smoke on the Water” Deep Purple – utwór z krążka „Machine Head” 1973

Smoke on the water and fire in the sky,
Smoke on the water.
Świetna muzyka, doskonały riff, a słowa… Piosenka dużo bardziej podobała mi się, gdy mało rozumiałem po angielsku. Cóż, widać że hit może powstać również bez przesłania jak w „Nothing else matter”, i bez natchnienia lirycznego jak w „Kashmir”, ale przynajmniej wiemy, jak wyglądała praca nad tym kawałkiem :-), no i znamy historię pewnego pożaru. Kawałek jednak ze względu na brzmienie lubię, szczególnie o zachodzie słońca, gdy wydaje się, że świat staje w płomieniach.
- „Born to be Wilde” Steppenwolf – singiel z debiutanckiego albumu „Steppenwolf” 1968

Like a true nature’s child
We were born, born to be wild
We can climb so high
I never wanna die
Obowiązkowy kawałek dla każdego fana dwóch kółek i dzikiej jazdy po bezdrożach. Często odpalam tę muzę, gdy ruszam autem w trasę, choć może to lekka profanacja :-). Generalnie tekst bez wielkiej głębi, ale za to pełen czystej radości z życia i pokonywanych kilometrów. Utwór ma już parę lat, ale to co dobre się nie starzeje. Prawda? Fajnie usłyszeć ją w filmie „Easy Rider”, a motory Wyatta i Billego to Harleye Hydrea-Glide. Boskie!
- „Long Train Runnin’ ” The Doobie Brothers – z płyty „The Captain and Me” 1973

Down around the corner
A half a mile from here
You can see them long trains run
And you watch them disappear
Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem część wakacji u mojej babci na wsi. Z balkonika na piętrze widoczne były tory kolejowe, a co jakiś czas (pewnie mniej więcej w zgodzie z rozkładem) przemykały po szynach pociągi osobowe i towarowe. Pamiętam, że niektóre lokomotywy były jeszcze parowe. Buchały kłębami dymu z kominów i hałasowały niesamowicie. Swoistą rozrywką w oczekiwaniu na spotkanie z rówieśnikami było dla mnie liczenie wagonów, co było szczególnie trudne w przypadku składów towarowych, gdzie wagony były nie do rozróżnienia. „Przyjdzie”, „nie przyjdzie”, oczekiwałem wróżby z ich ilości myśląc o pewnej koleżance, w której się wtedy kochałem. Kiedy jechał osobowy myślałem o tych wszystkich ludziach podróżujących w sobie wiadomych celach z przeszłości w przyszłość, bo choć stacje są podróżnym znane, to czyż wiadomo, co ich na nich czeka? Dom od torów oddzielało pole, na którym bujały się kłosy zbóż, co nadawało widokowi niesamowitości, jakby lokomotywa i wagony frunęły ponad falującym morzem. Mam te obrazy wciąż w głowie. Życie jednak gna, tłoki wciąż się pienią, a koła toczą i toczą – o tym śpiewają The Doobie Brothers.
- „Wild Horses” The Rolling Stones – z albumu „Sticky Fingers” 1971

I know I dreamed you a sin and a lie
I have my freedom but I don’t have much time
Faith has been broken, tears must be cried
Let’s do some living after we die
Z jednym z moich kolegów mieliśmy trwającą kilka lat polemikę, The Rolling Stones czy The Beatles. Byłem po tej drugiej stronie, choć dziś myślę inaczej. Do Stonesów trzeba dorosnąć, takie mam o tym przemyślenie. A ta piosenka jest szczególna w ich dyskografii – dla mnie (nie tylko dla tego, że wydana w roku mojego urodzenia), bo choć moje dzieciństwo nie było takie beztroskie, to napędzały mnie zawsze dwie siły; marzenia i miłość, a nawet dziś dzikie konie nie mogą mnie odciągnąć od dążeń ku jednemu i drugiemu. Z drugiej strony, w pewnym wieku sami stajemy się takimi dzikimi końmi gnającymi przed siebie, cokolwiek jest tam, na końcu.
- „Zzyzx Rd” Stone Sour – z płyty „Come What(ever) May” 2006

I don’t know how else to put this
It’s taken me so long to do this
I’m falling asleep and I can’t see straight
My muscles feel like a melee
My body’s curled in a U-shape
I put on my best but I’m still afraid
Z muzyką Stone Sour zetknąłem się niedawno, pomimo że band gra już od 1992 roku. Chłopaki pochodzą z Iowa w US i w większości „ostro jadą na sprzęcie” dając niezłą muzę o metalowym brzmieniu. W tym kawałku okazują się również romantykami rocka. Co do Zzyzx Rd, to taka droga naprawdę istnienie, wiedzie przez pustynię Mojave w Kaliforni, sam nią jechałem i wiem, że można złapać tam deprechę, co pobrzmiewa w tym kawałku.
- „Californication” Red Hot Chili Peppers – z płyty pod tym samym tytule 1999

Space may be the final frontier
But it’s made in a Hollywood basement
Cobain can you hear the spheres
Singing songs off station to station
And Alderon’s not far away
It’s Californication
Kalifornizacja życia, czyli uprzedmiotowienie człowieka, które ten funduje sobie sam poprzez realizację marzeń o hollywoodzkim śnie; to smutne przesłanie piosenki, którą włączyłem sobie stojąc u podnóża góry Lee, mając za plecami Los Angeles. W ten sposób zrealizowałem jedno ze swoich marzeń, takie na miarę. Jest coś niezwykłego w tym miejscu (myślę o Kaliforni), co wzbudza tęsknotę, gdy już się tam było. Podróże kształcą, mówi porzekadło, jednak czasem zamiast zaspokajać pragnienia pozostawiają niedosyt, który ciężko zaspokoić substytutami. Wrócę tam na pewno.

When I’m drivin’ in my car
And that man comes on the radio
He’s tellin’ me more and more
About some useless information
Supposed to fire my imagination
I can’t get no, oh no no no
Hey hey hey, that’s what I say
Już od pierwszych akordów tej kultowej piosenki czuję jak coś we mnie urasta do buntu przeciw rzeczywistości otaczającej jak pajęcza nić, gdzie wciąż gadające głowy wtłaczają mi coś do głowy (vide ostatnie wybory lub bieżąca medialna sieczka informacyjna), przekonują do swojej wizji, ale przyznam, że niekiedy sam w pogoni za satysfakcją gubię drogę i błądzę po bezdrożach niezaspokojenia. Chcę więcej i więcej, wciąż głodny czegoś, czego sam nie potrafię nawet nazwać. Czy ta piosenka to manifest hedonistów? A może raczej wyraz buntu przeciw konformizmowi, poddaniu się woli tłumu i dzikiemu konsumpcjonizmowi – jak mówią krytycy. Jakkolwiek rozstrzygać na gruncie etyki i filozofii, piosenka po prostu kręci, jak dobre whisky, taki 55-letni single malt! Biorę!
- „All Your Love” Gary More – z płyty „Still Got the Blues” 1990

Before I met you baby
I never knew what I was missin’
Każda miłość jest pierwsza i kiedy przychodzi odkrywamy, czego nam było trzeba, nawet jeśli wcześniej tego sobie nie uwiadamialiśmy. Szczęściem jest, gdy okazuje się odwzajemniona, pełna czułości i oddania, pięknych słów i magii wspólnych chwil. Ech, rozmarzyłem się, ale czy nie jest łatwo kochać i pragnąć przy tych gorących rytmach? Mam w pamięci wieczory roku 90′ – miałem wtedy 19 lat i studniówkowe stresy, ale też wiele wspaniałych chwil, związanych choćby z Teatrem Tańca, gdzie ćwiczyłem w otoczeniu świetnych ludzi. Jest co wspominać.
- „Tutu” Miles Davis – z płyty o tym samym tytule z roku 1986.

To jeszcze jedno muzyczne wspomnienie z czasów, gdy próbowałem sił w Teatrze Tańca. Ta trąbka elektryzowała mnie, gdy tylko rozpoczynały się zajęcia z tańca jazzowego, albo techniki. Nadawała lekcjom magiczny charakter, przenikała przez skórę i płynęła w żyłach zamiast krwi. Przy tej muzyce bez skargi my, młodzi tancerze wylewaliśmy wiadra potu, naciągaliśmy ścięgna w bólu, łapaliśmy pion w figurach gdzie o ten pion niełatwo, przełamywaliśmy własne niemożności i ograniczenia, niejednokrotnie nabijaliśmy sobie guzy, zdzieraliśmy kostki do krwi, walczyliśmy z zakwasami i skrajnym wyczerpaniem. Było warto.