Czy zdarza Wam się nie dokańczać realizacji projektu na samym finale?
To frustrujace, gdy nasz cel jest zrealizowany np. w 80%, a coś; okoliczności, otoczenie, zdrowie, czy nasz spadek motywacji, powodują, że porzucamy go i rzucamy się w wir nowych tematów. Pół biedy, jeśli zaniechanie takie wynika z oceny kosztów i zysków, na niekorzyść tych ostatnich. Wiele wskazuje wtedy na to, że błędnie oceniliśmy je na wstępie, a brnięcie dalej byłoby bardziej szkodliwe. Błędów mogło być też wiele po drodze. Niestety, straconego czasu nie odzyskamy.
Takie niechciane, porzucone projekty piętrzą się latami, aż wreszcie mszczą się na nas. Urasta poczucie niemocy, beznadziei, upada wiara we własne możliwości. Co z tym zrobić?
Bycie skutecznym jest niezwykle ważne w budowaniu samooceny. Dlatego tak istotne jest dobre przygotowanie w wędrówce do celów.
Pierwszą bazą we wspinaczce na szczyt jest ustalenie poziomu zależności celu. Im bardziej zadanie jest w naszej gestii tym lepiej. Niestety, często ulegamy pozorom i nie dość wnikliwie analizujemy wpływ znajomych, rodziny, współpracowników, czynników dotyczących naszego zdrowia, a wreszcie przełożonych. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy mąż ma do wykonania pracochłonny projekt, ale żona niezadowolona z tego, że poświęca na to zbyt wiele czasu, robi mu z tego powodu wyrzuty. Sytuacja może być oczywiście odwrotna. Również dzieci potrzebują nas jako rodziców i asertywnie, jak to dzieci, wyrażają swoje niezadowolenie. To bardziej deprymujące niż zrzędliwy szef. W praktyce coachingowej zbyt często na pytanie o wpływ, klienci odpowiadają; ten cel jest zależny ode mnie w 100%. Zwykle nie wierzę, ale to przecież sesja klienta…
Druga baza to wyobrażenie o celu. Bez wiedzy, jak on tak naprawdę ma wyglądać, co będzie wyznacznikiem realizacji i jak my będziemy się z nim czuli, trudno o późniejszą skuteczność. Droga do realizacji zamierzeń może być kręta, jasne, ale brak jasnego opisu, co w zasadzie chcemy odnaleźć, będzie niczym poszukiwanie Świętego Grala – każdy zna legendę, nikt nie wie jak wygląda. Warto więc doprecyzować, czego poszukujemy, z wizualizacją włącznie.
Kolejny krok to termin. Powiedziałbym, że to krok milowy na ścieżce i data owa powinna być w kamieniu wykuta! Zaryzykuję twierdzenie, że takie ostre wytyczanie dat nie leży w naturze większości z nas. Mamy raczej skłonności do planowania „gdzieś w przyszłym roku”, „a może za kilka tygodni”, „jak poczuję, że nadeszła ta chwila”. Potem dni mijają jak w obłędzie, tygodnie gonia się jak wściekłe psy, a miesiące zmieniają się w lata. Trafiłem? To jednak tylko początek zabawy.
Nie dość bowiem, że cel powinien być osadzony w konkretnej dacie w przyszłości, to jeszcze, musi to być jak najbardziej realna data. I tu zaczyna się drapanie po głowie… Jak do tego dojść. Trochę żartobliwie stwierdzę, że są cele, które mają zawsze znaną datę, a przynajmniej rozpoczęcia; „będę się odchudzał od 1 stycznia!”, „odbuduje formę do 1 czerwca” – wiadomo, na wakacje. Pomiędzy tymi datami jest 5 miesięcy, więc założenie schudnięcia z „zimowego standardu” 100 kg do 80 kg będzie trudne, jeśli nie niemożliwe. Warto wtedy zacząć od końca, wyobrażając sobie kolejne kroki wstecz, aż do dnia dzisiejszego. Może tutaj kryje się odpowiedź, co jest realne, ale też i atrakcyjne jako cel.
No i te koszty… Często pomijany aspekt, jakby myślenie o tym było wstydliwe. A, jak pisałem na wstępie, zwykle one decydują o powodzeniu zamierzenia, bądź klęsce. Pytanie, jaki wpływ będzie miała realizacja projektu i samo osiągnięcie celu na najważniejsze dla nas aspekty życia jest niekiedy trudne, niczym zmierzenie się z Minotaurem, ale potem już będzie tylko praca. A to przecież lubimy najbardziej Ale o tej pracy nad celem będzie już w innym wpisie.
I wisienka na torcie; czy podejmując wyzwania, zawsze zadajecie sobie pytanie o wartość celu? Już wcześniejsze wyobrażenie sobie go i dokładne opisanie ułatwi nam ocenę, czy warto. Najpiękniej, kiedy pomniejsze osiągnięcia wpisują się w konkretny plan życiowy. Podziwiam tych, którzy takowy mają. Dla tych, którzy często zmieniają kierunki w swojej podróży ku szczęściu, wystarczy konkluzja, czy ten cel jest w stanie wznieść nas o jeden poziom wyżej w naszym rozwoju np. zawodowym, czy jako wartościowego człowieka, pomóc w tworzeniu dobrych relacji z otoczeniem, wpłynąć pozytywnie na zdrowie i samopoczucie etc.
Pozwoliłem sobie na powyższe rozważania po to, byśmy planując, przy końcu nie byli rozczarowani, nie porzucali zamierzeń przed finiszem, nie tracili czasu na to, co nieistotne, gdy życie przemija i ogólnie budowali swoją samoocenę w oparciu o zdobyte prywatne „ośmiotysięczniki”. Tego Wam życzę!
Jeśli jednak, pomimo starań, nie udaje się Wam zrealizować ważnych dla Was celów, zwróćcie się o wsparcie do Coacha. Jeśli marzycie o osiągnięciu czegoś, a wciąż pozostaje to marzeniem, przepracujcie ten temat z Coachem. Przetestowałem to z obu perspektyw, również jako Klient.
A na końcu pochwalę, się zakończoną już edukacją na studiach podyplomowych w Wyższej Szkole Bankowej „Merito”, gdzie po 27 latach praktyki w biznesie zdobyłem nowy zawód; Coach. Poza zadowoleniem i wiedzą, którą tam zdobyłem, niezwykle ważnym profitem była możliwość poznania fantastycznych ludzi, wykładowców, fachowców, praktyków, studentów, którzy jak ja trafili tam, by realizować swoja pasję! Wszystkim Wam dziękuję za wspólny czas.
No i zainteresowanych zapraszam na sesje . Również on-line.
Tekst możecie także przeczytać i skomantować na Facebook i LinkedIn. Zapraszam!