Prócz zegara…

wieczór sączy się tykaniem

ukrywa twarz pod maską minut

w lustrze nic się nie odbija

prócz nagiej przezroczystości

kandelabr już nie roni wosku

milczy świeca śpiąc w białości

przestrzeń zmęczona dziennym trwaniem

zdejmuje płaszcz tkany z trójwymiaru

i krople barw zbiera w chłodne dłonie

kryje ich blask pod kotary powiek

obnaża pustkę każdej prędkiej myśli

i lęk ukryty w każdym głośnym słowie

rośliny zgięte pod ciężarem znaczeń

wgryzają się głębiej w szare cele donic

obrastają w kurz z nic niewartych idei

wiedzą, nic ponad się nie ziści   

co nie jest tak bliskie sensu 

jak gesty setek rąk, ich liści

pyszni się kształtem dumne krzesło

śmieje się z pustości szklanki

lecz nic nie jest już warte wzroku

co nie jest istotą zapatrzenia

i prócz zegara nikt już więcej

nie ma nic do powiedzenia…